środa, 19 grudnia 2007

Lot na własnych skrzydłach III

Był ranek
nieśmiały jeszcze w przebudzeniu nieba
nad wschodnimi szpilkami sosen
Krzewiny zaspane
przeglądały się pierwszy raz w strumieniu;
strumień zaczął ziewać,
lecz szybko zamknął usta
i stężał trochę, znów ziewnął, zapluskał,
bo gdzie bieg swój zaczynał, gdzieś w drzewach
na zachodzie wczorajszym
wiatr się przeciągać zaczął.
I gwizdał, i świstał, i ziewał,
i dmuchnął chłód w twarz strumieniowi.
W dobrym był widać humorze,
bo z traw rozespanych i wiotkich
zerwawszy mgły kołdrę
wydmuchał ją raźnie w przestworze,
i ranną gimnastykę zarządził
a potem wzniósł się i witać się zaczął
z czeredą wierzchołków wysokich.
Strumień, nie rzekłszy nic na to,
piasek nadbrzeżny pokropił
i pić dawał kwiatom.
A kroplom rosowym zostało już
tylko wędrować do nieba,
gdy wreszcie zupełnie zbudzone
trawy i kwiaty, i krzewy,
i strumień, i drzewa, i wiatr,
co wciąż jeszcze świszcząco ziewał,
gościnnie przyjęli słońce
w złocistą skute koronę
na wysokich i ostrych brzegach
wschodnich sosen leżącą.
Płynęła więc rosa do nieba
z podziwem przyglądając się słońcu.

(8.10.1973)

Brak komentarzy: